kulturarozrywkaturystykahistoriabiznesważnechatogłoszenia
 

 
Opinie internautów

Władca Pierścieni, część I - Drużyna Pierścienia"

Tto film przede wszystkim dla miłośników Tolkiena. Nie muszę go chyba tutaj streszczać, bo zakładam, że każdy mniej więcej wie o co się rozchodzi. Hobbici, elfy, orkowie i tym podobne klimaty.
Bardzo bym chciał przyczepić się do scenariusza, ale po prostu nie mogę. A raczej nie wolno mi! Po pierwsze, nie wypada krytykować wielkiego dzieła literackiego, na podstawie którego powstał film. Taka była wizja pisarza i gdybym cokolwiek złego powiedział na temat książki, nie mógłbym chyba bezpiecznie wyjść z domu. Po drugie, scenariusz jest bardzo dobry. Tolkien dopracował swoją powieść w najmniejszych szczegółach, dzięki czemu poszczególne wątki filmu, niczym puzzle, składają się w spójną, logiczną całość. Przyczepię się więc do wykonania, z którym jest już gorzej.
Główny bohater to Frodo, który stał się powiernikiem pierścienia. Jego zadaniem jest ochrona skarbu przed wojskami złego Saurona, który próbuje odzyskać świecidełko i przejąć władzę nad światem. Najlepszym wyjściem byłoby zniszczenie pierścienia, lecz może to odbyć się tylko w miejscu, w którym on powstał. I to właśnie stanowi misję, wyprawę czy jak jej tam Drużyny Pierścienia. W czasie ekspedycji Drużyny Pierścienia zdecydowanie zbyt często oglądamy ogromne, przerażone oczy Frodo i jego poobgryzane paznokcie (to chyba ze strachu, bo trudna jest obrona pierścienia). W pamięci utkwiło mi też charakterystyczne jęki i postękiwanie głównego bohatera, na przykład gdy został ranny. Żenada.
Ludzie od efektów specjalnych chyba niezbyt się natrudzili, gdyż postaci rzekomo strasznych orków są po prostu śmieszne. Nie wywołały u mnie ani odrobiny strachu! Dziwiłem się, skąd te pokraki mają w sobie tyle siły? Przerażają tylko ich odgłosy, straszne piski. Gdy teraz słyszę podobne na ulicy, wolę przyspieszyć kroku.
Muzyka jest nudna, monotonna i nijaka. Zamiast współgrać z filmem, sprawia wrażenie niedopasowanej do akcji. Uważam, że powinna być bardziej dynamiczna i wyrazista, aby wyróżniała jeden wątek od drugiego.
Z drugiej strony jestem pełen podziwu dla całej ekipy pracującej przy "Władcy Pierścieni", gdyż wykonali kawał naprawdę dobrej roboty. Fantastyczne plenery w Nowej Zelandii, przemieszanie rzeczywistości z grafiką komputerową przenosi nas w cudowny, fantastyczny świat baśni. Nie wiemy, kiedy dane ujęcie to wytwór bezdusznego komputera czy może efekt mozolnej pracy scenografów. Jedno jest pewne, to największy atut tego filmu, zasługujący na wszelkie możliwe nagrody i wyróżnienia.
Obraz, trwający prawie trzy godziny ogląda się z przyjemnością i zainteresowaniem, choć nie wzbudza wielu emocji. Film z gatunku fantasy powinien nas zaskakiwać czymś zupełnie nieoczekiwanym, czymś co nie mieści się w głowie racjonaliście. Szkoda, że wyskakujące zewsząd upiory, potwory i inne temu podobne kreatury, nie robią na widzu wrażenia. Wszystko już w filmach było, więc ciężko jest przerazić odbiorcę.
Nagłe zwroty akcji sprawiają, że film jest dynamiczny, ciągle coś się dzieje. Wydarzenia rozgrywają się tak szybko, że opuszczając na chwilę kino, zatraciłoby się wątek.
Mówiąc o emocjach, możemy co najwyżej pośmiać się z kilku żartów albo trochę przestraszyć upiorów (a raczej ich pisków). Nie ma w filmie sentymentalnych, wzruszających momentów. No, może oprócz rzekomej śmierci Gandalfa, ale ta i tak trwa dosłownie krótką chwilę.
Podsumowując, film jest udaną adaptacją powieści Tolkiena. Scenarzyści chcieli jak najmniej odbiec od pierwowzoru, co im się udało. Nie wykorzystali jednak wszystkiego, bo film trwałby pewnie siedem godzin, a tego nie przetrzymałby nawet największy miłośnik utworów Tolkiena. Po wyjściu z kina czujemy lekki niedosyt, że oczekiwaliśmy czegoś więcej. Postawiłem sobie na koniec pytanie: czy to powieść jest niezbyt udana, czy może nie powinno się było przenosić jej na srebrny ekran? Czytając książkę na pewno okaże się ona ciekawsza niż ekranizacja. Najciekawsze jednak dopiero przed nami. Wszak trzeba zniszczyć ten pierścień. Za całokształt stawiam filmowi czwórkę z plusem.


e-mail: trybulski@lodz.msk.pl

22.07.2002

Zagubiona autostrada

To naprawdę niesamowity film, szczególnie jeśli ogląda się go samemu w domu po zmroku, a za oknem szaleje burza ...:) Coś niewytłumaczalnego dzieje się w nim, Lynch bawi się z widzem, wydawałoby się, że jesteśmy już o krok od rozwiązania tajemnicy - on wtedy umyka nam w zupełnie przeciwnym kierunku ...

e-mail: justynna1985@tlen.pl

22.07.2002

Amelia

Amelia to film opowiadający historię dziewczyny, która tworząc swój własny świat, tworzy jednocześnie niesamowity klimat wokół własnej osoby. Stosując perfekcyjnie przemyślane podstępy pomaga ojcu, upokarza nie szanującego odmienności innych sprzedawcę warzyw i próbuje rozwikłać zagadkę tajemniczej twarzy z automatu do zdjęć. Warto obejrzeć, bo poza świetną fabułą jest również na co popatrzeć- francuskie uliczki, domy... stwarzają niepowtarzalny klimat. W mojej ocenie od 1-5 daje 5,5!

e-mail: zioma123@poczta.onet.pl

20.05.2002

Cześć Tereska

Ktoś nazwał ich "generacją x". To pokolenie, które żyje chwilą, jest pozbawione celów ˝życiowych, nie odczuwa przywiązania do tradycji, nie uznaje żadnych wartości. Dla nich nie istnieje "zło", bo nie znają pojęcia "dobra". Nie przejmują się śmiercią, bo nie przejmują się życiem. Po prostu trwają...

Bohaterką filmu "Cześć Tereska" jest dziewczyna z pokolenia "x". TERESKA, 15-letnia dziewczyna, mieszka, jak większość polskich rodzin, w blokowisku. Jej rodzice są przeciętni - ojciec czasem zagląda do kieliszka, mama biega do kościoła, a w mieszkaniu gra bez przerwy telewizor. Tereska rozpoczyna naukę w szkole krawieckiej, chce zostać projektantką mody. Zaprzyjaźnia się z nową koleżanką - Renatą. Pierwszy papieros, pierwsze wino, pierwszy pocałunek. A potem pierwsza miłość z kolegą z podwórka, która okazuje się nieporozumieniem - chłopak gwałci Tereskę.

Dziewczyna czuje się niezmiernie samotna. Nosi w sobie wielką potrzebę uczuć. Nie może jej zrealizować ani w domu, ani w szkole, ani wśród rówieśników. Marzy o wielkiej miłości. Ona także się nie spełni, bo Świat, w którym żyje nie zna tego słowa. Tereska odnajduje strzępy ciepła w dziwnej przyjaźni z kalekim portierem - Edziem. Przy nim potrafi się otworzyć, być sobą, nawet czasem uśmiechnąć się. Edek jest także samotny. Widzi w Teresce kobietę. Nie potrafi jednak uszanować jej intymności i wrażliwości. W finale, odrzucona przez wszystkich, Tereska zabija Edka, jedyną bliską sobie osobę. Dlaczego? Film zwyciężył na festiwalu w Karlovych Varach.

e-mail: smash@skrzynka.pl

14.05.2002

Władca pierścieni

W swoim siedemnastoletnim życiu widziałam naprawdę dużo filmów ( w końcu żyjemy w czasach, kiedy najlepszą rozrywką jest oglądanie telewizji, a najlepszym miejscem na randki-kino), większość z nich wypełniała tylko wolny czas i nic poza tym. Jest jednak kilka filmów, które, czy to z powodu interesującej fabuły, wyśmienitej gry aktorskiej, zawartego w nich przesłania, czy też z powodu znakomitych efektów specjalnych utkwiły mi w pamięci i są, według mnie, najlepszymi obrazami nakręconymi za pomocą wynalazku braci Lumier. Wśród nich znalazła się również ekranizacja pierwszej części Tolkienowskiej opowieści o dziejach Śródziemia – „Władca pierścieni-Drużyna pierścienia”. Pisząc o tym filmie, nie sposób nie wspomnieć o 370 milionach dolarów potrzebnych do nakręcenia trylogii, 274 dniach zdjęciowych czy też 2400 osobach pracujących nad filmem. Są to liczby zapierające dech w piersiach. Tak imponująca statystyka przywodzi na myśl tylko jedno stwierdzenie: hollywoodzka przesada. Jednak w przypadku tego filmu wysokie nakłady pieniężne oraz wysiłek włożony w realizację tego dzieła są w pełni uzasadnione. Uszczuplenie budżetu choćby o tysiąc dolarów uniemożliwiłoby stworzenie tak wspaniałej ekranizacji opisującej losy mieszkańców Śródziemia. Trylogia J.R.R. Tolkiena, uznana za bestseller XX wieku, opowiada o wędrówce hobbita Frodo Bagginsa i jego ośmiu towarzyszy do Góry Przeznaczenia, by rozprawić się z mocą tkwiącą w tajemniczym pierścieniu władcy Saurona. Tolkienowska wizja Śródziemia imponuje rozmachem i fascynuje niepowtarzalną urodą baśniowego świata, a zatem nic dziwnego, że przemysł filmowy chciał zarobić miliony na fanach książki, którzy z pewnością nie przepuściliby okazji obejrzenia filmowej ekranizacji dziejów Froda. Gdy zadecydowano o realizacji filmu, do pracy przystąpił nowozelandzki reżyser Peter Jackson, który razem z Phillipą Boyens i Fran Walsh stworzyli scenariusz wielkiej superprodukcji. Wiele osób zadawało sobie pytanie, czy uda im się przekształcić baśń, mającą swój specyficzny klimat , w rów nie interesujący film. Myślę, że odpowiedź jest twierdząca. Scenarzystom należą się duże brawa, gdyż podołali zadaniu i stworzyli wartką, ciekawą fabułę przygodowej opowieści, która nie straciła przy tym nic ze swojej magiczności, tak dobrze znanej czytelnikom z lektury książki. Wśród widzów padały głosy niezadowolenia z powodu pominięcia Toma Bombadila. Przyznaję, że i mnie rozczarowała nieobecność na ekranie tak sympatycznej postaci, gdyż za jej sprawą reżyser mógłby wzbogacić fabułę o niezbędną dawkę humoru, a i nastrój opowieści byłby nieco pogodniejszy. Rozumiem, że filmowa adaptacja powieści rządzi się swoimi prawami, dlatego, pomimo braku tego wątku, jako fanka Tolkiena jestem usatysfakcjonowana scenariuszem filmu. Jackson uwypukla w filmie to, co jest dla niego najistotniejsze. Pierścień symbolizuje zło w najgorszej postaci, zło, które zagraża wielu istnieniom. Wśród tych, które zdają sobie z tego sprawę, tylko Frodo decyduje się podjąć z nim walkę. Reżyser zadaje pytanie widzowi, czy w dzisiejszym świecie, w którym dzieje się tyle niedobrego, znajdzie się choć jeden człowiek taki jak hobbit skłonny zaryzykować życie, aby zniszczyć zło. Czy innym starczy odwagi, aby mu pomóc i wesprzeć go w działaniach, jak zrobili to bohaterowie filmu? Członkowie drużyny pochodzą z różnych plemion, różni ich wygląd, ubiór, usposobienie, kultura i obyczaje. Jednak w chwili zagrożenia zapominają o dzielących ich różnicach, zaczynają ze sobą współpracować, wspierają się, ochraniają, a z czasem nawet zaprzyjaźniają. Reżyser zmusza widza do rozważenia, czy bylibyśmy gotowi zapomnieć o dzielących nas podziałach w imię wspólnego dobra, w czasach, gdy kolor skóry, religia i odmienność poglądów są przyczyną konfliktów. Jackson zmusza odbiorcę do myślenia podczas oglądania „Władcy pierścieni”, co jest nie lada wyczynem w dzisiejszym świecie i zasługuje na wyrazy uznania.Dobry scenariusz oraz zdolny reżyser to nie wszystkie atuty tego filmu. Nie sposób nie wspomnieć o efektach specjalnych, które odgrywają tu ogromną rolę i to od n ich w dużej mierze zależy powodzenie dzieła z gatunku fantastyki. Choć we „Władcy pierścieni” zastosowano ich mnóstwo, to nieprawdziwym byłoby stwierdzenie, że jest on nimi naszpikowany. Film nie przytłacza widza nadmiarem efektów specjalnych i komputerowych trików, które odsunęłyby na dalszy plan opowiadaną historię i sprawiły, że widz, zamiast oglądać sceny rozgrywające się na ekranie, zastanawiałby się nad tym, jak „oni to zrobili?”. Wręcz przeciwnie. Wszystkie sztuczki techniczne, od tych najprostszych (z fałszywą perspektywą, aby zmniejszyć hobbitów), do tych najbardziej skomplikowanych ( stworzenia animacji komputerowej pola bitwy w początkowych scenach filmu), choć zabrzmi to paradoksalnie, sprawiają, że całe Śródziemie z jego mieszkańcami staje się jeszcze bardziej rzeczywiste. Za tak dobrze wykonaną pracę wystawiłabym specjalistom od efektów specjalnych ocenę celującą, gdyby nie pewna scena, która wydaje się być „wypadkiem przy pracy” i odbiega od baśniowej konwencji filmu. Mam na myśli potyczkę Gandalfa z Sarumanem. Przebieg tego pojedynku przypomina scenę z filmu futurystycznego, a nie walkę stoczoną przez dwóch wielkich czarodziejów przed kilku tysiącami lat. Ważną rolę w powieści Tolkiena odgrywają miejsca, w których toczy się akcja. Dzięki tym opisom czytelnik może we własnej wyobraźni stworzyć sobie dokładną wizję Mordoru czy też Rivendell. Niezwykle egzotyczne i różnorodne pod względem fauny i flory plenery Nowej Zelandii pobudziły wyobraźnię reżysera i właśnie tam postanowił usytuować plan zdjęciowy filmu. Widoki we „Władcy pierścieni” są przepiękne, bajeczne. Sprawiają, że widzowi łatwiej jest zrozumieć motywy postępowania bohaterów, którzy pragną ocalić tę piękną krainę przed niszczycielskim wpływem zła. Ważnym elementem filmu są świetne zdjęcia. Operatorowi kamery udało się dokonać niezwykłej rzeczy! Siedząc sobie wygodnie w kinowej sali, mamy wrażenie, że jesteśmy naocznymi świadkami podróży bohaterów, a nie biernymi obserwatorami tego, co dzieje się na dużym ekranie. Gdy kamera ukazuje szczyt wieży Isengardu, a następnie gwałtownie opada, wydaje nam się, że my przemieszczamy się razem z nią. Zdjęcia potęgują emocje widza, sprawiają, że Upiory Pierścienia budzą uczucie grozy i przerażenia. Za zdjęcia, które tak silnie oddziałują na wyobraźnię widza, dałabym operatorowi kamery nie jednego, ale dwa Oskary. Śródziemie zamieszkują różne rasy : elfy, krasnoludy, ludzie, hobbici, orkowie. Jestem pełna podziwu dla pietyzmu kostiumologów, którzy zadbali o każdy szczegół stroju baśniowych postaci, by podkreślić dzielące ich różnice. Dostojne elfy noszą lekkie i wygodne stroje, krasnale, pracujące w kopalni, przyodziane są w ciężkie zbroje, ubiór orków jest tak samo odrażający jak oni, a hobbici noszą skromne, wieśniacze odzienie. Ważne są także detale, na które zwracano szczególną uwagę :staranne uczesanie elfa Legolasa – pasujące do spokojnego i łagodnego usposobienia tej rasy, czy też pełna kołtunów broda krasnoluda Gimliego z byle jak zaplecionymi warkoczami, ujawniająca gwałtowność tego bohatera. Nie można zapomnieć o tych, bez których film fabularny nie mógłby powstać, czyli o aktorach. Cieszę się, że reżyser postawił na fachowców, ale mało znanych. Dzięki temu, kreowani przez nich bohaterowie nie byli obciążeni zbędnym balastem skojarzeń z innymi rolami filmowymi aktora. Nie byłoby to możliwe, gdyby Jackson zaprosił do współpracy znane hollywoodzkie gwiazdy. Na szczęście producentów nie było stać na zapłacenie im dużych gaży, co wyszło filmowi tylko na dobre. Bardzo spodobała mi się gra aktorska Elijaha Wodda, czyli filmowego Froda Bagginsa, który zostaje powiernikiem pierścienia. Aktor doskonale odtworzył postać hobbita, który, przyzwyczajony do spokojnego życia w swojej rodzinnej wiosce, musi odnaleźć w sobie odwagę i silną wolę, by oprzeć się złym podszeptom pierścienia i wykonać wyznaczone mu zadania. Duże brawa należą się aktorom grającym członków bractwa. W umiejętny sposób ukazali odrębność i różnorodność każdej postaci. Zastrzeżenia mam do gry Cate Blanchet, czyli filmowej Galadrieli. Jej krea cja była zbyt mdła. Nie udało jej się ukazać potęgi, dostojeństwa, zagadkowości oraz siły bijącej od pani z Lorii . Obraz, który obserwujemy na ekranie, dopełnia wspaniała muzyka. Nie jest tylko dodatkiem, ale tworzy integralną całość z tym, co widzimy. Odniosłam wrażenie, że bez niej brakowałoby czegoś bardzo istotnego. To ona potęguje emocje i odczucia, sprawia, że jeszcze silniej przeżywamy to, co dzieje się na ekranie. Na przykład muzyka towarzysząca bohaterskiej walce Boromira z orkami wywołuje w widzu smutek i współczucie dla bohatera. „Władca pierścieni” to film, który obejrzałam z zapartym tchem. W trwającej trzy godziny projekcji filmu nie ma sceny, która nudziłaby lub nie wzbudzała emocji. Film wzrusza, bawi, a czasem skłania do refleksji. Gdy zobaczyłam końcowe napisy, byłam zaskoczona tym, że to już koniec. Dalsze losy bohaterów będzie można zobaczyć dopiero za rok. Mam nadzieję, że następne części trylogii będą zrealizowane na podobnym poziomie jak pierwsza, a może nawet lepszym. Na razie muszę uzbroić się w cierpliwość, a tym, dla których czekanie nie jest najmocniejszą stroną, polecam książkę i własną wyobraźnię.

e-mail: smash@skrzynka.pl

14.05.2002

Władca pierścieni

"Drużyna pierścienia” jest pierwszym z trzech, równocześnie realizowanych filmów na podstawie trylogii J.R.R. Tolkiena. Urzeczywistnienie tej superprodukcji trwało 15 miesięcy i kosztowało prawie trzysta milionów dolarów. Film został nominowany do Oscara w trzynastu kategoriach i otrzymał cztery statuetki: za zdjęcia, muzykę, charakteryzację oraz efekty specjalne. Twórcą filmu jest nowozelandzki reżyser Peter Jackson, który należy do światowego klubu wiernych fanów Tolkiena. Jackson tworzył przede wszystkim niskobudżetowe filmy grozy i chyba dlatego obraz „Drużyny pierścienia” jest dość mroczny. Wydarzenia, tak jak u Tolkiena, rozgrywają się w tajemniczych, pełnych grozy miejscach. Gdy na ekranie pojawiają się Upiory Pierścienia, po całym ciele przechodzą ciarki i najlepiej jest wtedy wtulić się w fotel albo zamknąć oczy i pomyśleć o czymś miłym. Peter Jackson starał się dochować wierności fabule powieści oraz Tolkienowskiej wizji świata. Niektórzy bohaterowie zostali jednak pominięci. Zabrakło mi w filmowej wersji powieściowej sagi obecności tajemniczego i wesołego Toma Bombadila, którego zabawne piosenki wniosłyby do tej okrutnej baśni choć niewielką dawkę humoru. Scenariusz, nad którym pracował przede wszystkim Jackson, jest prawie wiernym odzwierciedleniem treści książki. Scenarzyści pozwolili sobie jednak na rozbudowanie ról kobiecych. Tak stało się w przypadku roli Arweny (Liv Tyler), o której Tolkien w pierwszej części trylogii tylko wspomina. W filmie natomiast córka Elronda ratuje Froda przed Nazgulami. Myślę, że córka wokalisty „Aerosmith” miała grać w tym filmie księżniczkę elfów, zanim jeszcze odbył się casting i dlatego jej rolę rozbudowano. Geniusz reżyserski Jacksona ujawnia obsada aktorska. Reżyser przydzielił role aktorom w miarę popularnym i znanym, ale i takim, którym udział w tym filmie dopiero rozgłos przyniesie. Moim zdaniem, twarze dobrze znane utrudniłyby widzowi właściwy odbiór postaci. Gandalf, grany przez sir Iana McKellena, nie przesłania sobą powieściowego pierwowzoru, a stałob y się tak niewątpliwie wówczas, gdyby czarodzieja grał np. Sean Connery. Widzowie utożsamialiby go sobie z „twardym facetem” i nie uwierzyliby, że Gandalf jest mędrcem i czarodziejem. Takie zderzenie utrwalonego w świadomości widza stereotypu „twardego faceta” z postacią o zupełnie innej konstrukcji psychicznej wywołałoby tylko efekt komiczny. Główną rolę Frodo Bagginsa zagrał Elijah Wood, który jest uważany za jednego z najzdolniejszych aktorów młodego pokolenia. Potwierdził opinię o sobie na planie filmowym. Niewielu młodych aktorów potrafiłoby tak przekonująco wcielić się w rolę hobbita, na którego działają niszczące siły Jedynego Pierścienia. Pierścień destruktywnie działa na psychikę i świadomość Froda, a trudno jest zagrać bohatera rozdartego między żądzą posiadania magicznego przedmiotu a chęcią jego zniszczenia. Na szczególną uwagę zasługuje jeszcze gra Christophera Lee, który wciela się w rolę Sarumana Białego. Obsesja władzy sprawia, że bohater staje się sługą sił ciemności. Christopher Lee otrzymał więc rolę, która doskonale pasuje do charakteru odtwarzanych do tej pory postaci z filmu grozy. Wywiązał się z tego zadania bez zarzutu. Jednym z najlepszych posunięć Petera Jacksona było zaproszenie do współpracy przy realizacji filmu autorów ilustracji do „Władcy pierścieni”. Dzięki pracy wielu specjalistów filmowy świat Śródziemia jest bogaty, przygotowany z rozmachem i z największą precyzją. Każda kraina posiada cechy charakterystyczne dla jej mieszkańców. Hobbiton (zbudowany od podstaw) przypomina idylliczną wieś, zamieszkaną przez miłujących spokój hobbitów. Rivendell i Loria, czyli królestwa elfów, są podobne do bajkowego świata z dziecięcej wyobraźni. Imponujące są wizje Morii i Mordoru oraz Isengardu z Orthankiem. Poruszają wyobraźnię widza, budują nastrój grozy i tajemniczości. Wszystkie te miejsca są takie, jak je sobie wyobrażałem podczas czytania lektury. Bardzo trudno w obrazie filmowym odróżnić naturalne plenery od makiety lub komputerowej animacji. Widz pochłania piękno krajobrazu, skupia si ę na postaciach i wydarzeniach, i do głowy mu nie przyjdzie, żeby zastanawiać się nad technicznymi trikami speców od komputerów. W filmie na uwagę zasługują kostiumy i charakteryzacja. Wszystkie rasy Śródziemia noszą charakterystyczne dla nich stroje. Hobbici mają przystosowane do ich wzrostu i trybu życia ubrania. Elfy odziane są w dostojne, lekkie stroje, a krasnoludy noszą ubrania przystosowane do pracy w kopalniach. Aktorzy w swoich kostiumach wyglądają bardzo przekonująco. Charakteryzatorzy zmienili twarze aktorów i statystów nie do poznania. Każdy przedstawiciel swojej rasy posiada cechy dla niej właściwe. Hobbici są mali i posiadają stopy przystosowane do chodzenia bez butów. Elfy mają szpiczaste uszy i długie, rzadkie włosy, a krasnoludy gęste brody, najczęściej poskręcane w warkocze. W ekranizacji dzieła Tolkiena bardzo podobała mi się charakteryzacja wszystkich postaci, a chyba najbardziej Gandalfa. Czarodziej przedstawiony jest tak, jak go sobie wyobrażałem. Ma długą, siwą brodę, szary płaszcz, symbolizujący stopień jego mądrości i mocy, oraz różdżkę i miecz, z którymi nigdy się nie rozstaje. W „Drużynie pierścieni” dużą rolę odgrywają efekty specjalne. Peter Jackson uniknął przesady w ich użyciu. Komputerowo wygenerowane bitwy są bardzo ciekawe i nie wyglądają sztucznie, tak jak w innych tego typu filmach. Miejsca wykreowane przez komputer, oddają w dużej mierze intencje Tolkiena, który chciał, aby wiało od nich grozą i tajemniczością. Niektóre efekty, np. fajerwerki na urodzinach Bilba czy walka Gandalfa z Balrogiem, zapierają dech w piersiach. Niekiedy zamiast scen grozy otrzymujemy efekty komiczne. Takie efekty uzyskał reżyser w scenie walki Froda z trollem jaskiniowym, który przypominał Shrecka oraz podczas pojedynku Gandalfa z Sarumanem, przywołującym na myśl scenę z filmu pt. „Matrix” Twórcą muzyki jest znany kompozytor filmowy Howard Shore. Oprawa muzyczna filmu utrzymana jest w podniosłym stylu, być może dlatego, że część piosenek została zaśpiewana w języku celtyckim. Muzyka podkreśla dramat urgię filmu, sygnalizuje zmiany nastroju, zapowiada sceny grozy lub wprowadza akcenty liryczne. Jest wspaniałym uwieńczeniem obrazu, dlatego silnie oddziałuje na emocje. Oglądałem „Drużynę pierścienia” z zapartym tchem. Uważam, że film przez cały czas trzyma w napięciu i należy go oglądać tak, by nie uronić żadnego momentu. Moim zdaniem, tę superprodukcję powinni obejrzeć wszyscy bez względu na wiek, ponieważ dostarcza niezapomnianych wrażeń.

e-mail: smash@skrzynka.pl

14.05.2002

Amelia

O Amelii w dziesięciu punktach

Film „Amelia” zebrał entuzjastyczne recenzje i jest powszechnie chwalony. Czy jednak jest to w istocie film genialny, wybitny, „najlepszy film ostatniej pięciolatki”...? Unikałabym tak entuzjastycznych określeń. Obejrzałam „Amelię” dopiero w styczniu 2002 i oto co na pewno mogę o tym filmie powiedzieć:

1. Jest bardzo „ładny” i dobrze się ogląda (to już niemało). Ładna dziewczyna, ładny Paryż, ładna miłość, ładne przesłanie bohaterki... Właśnie - czy aby nie za słodko? To wszak tylko pocztówka z Paryża i pocztówka z czyjegoś życia.

2. Świetnie spisuje się główna aktorka; jest ciepła i budzi zaufanie - to po prostu JEST Amelia. Przypomina mi czasami Juliette Binoche, ale chyba lepiej od niej przykuwa wzrok widza.

3. Film ma ciekawe ujęcia – jest zastanawiająco dużo zbliżeń twarzy. Widz pod mikroskopem niemal ogląda każdą emocję i spojrzenie. To wejście w jakiś mikrokosmos codziennego życia kelnerki i ludzi ją otaczających... Widać ostro skazy na ich wizerunkach, ale także czuje się ciepło od każdej niemal postaci.

4. Wspaniały sposób charakteryzowania ludzi: on nie lubi sikać z innymi, a ona lubi przesiewać ziarno palcami... Powszedniość wszak najlepiej nas określa...?

5. Amelia to film niemal o budowie szkatułkowej (film w filmie, historia w historii). Historie poboczne są niemal równie zajmujące to wątek główny, aż szkoda, że ich nie potraktowano równoprawnie.

6. Doskonały pomysł z albumem z nieudanymi zdjęciami!!!!!! Każdy powinien mieć takie hobby, które zapewnia spojrzenie na świat z innej niż zwykle perspektywy.

7. Najbardziej podobały mi się wyrafinowane sposoby Amelii na zemstę (sąsiad, któremu "zabierała" bramki w meczu, oraz niewrażliwy sklepikarz). Tylko czy czegoś one nauczyły tych małostkowych ludzi? Nie. Nie wiedzieli nawet za co są karani. Dlatego nauka pójdzie w las.

8. Najładniejsza dla mnie sekwencja romansowa to scena w zamku duchów, gdzie etatowy "kościotrup" jest zdziwiony kompletnym brakiem strachu dziewczyny, którą gładzi po szyi...

9. Historia ta wcale nie jest bajką (a i takie opinie słyszałam). Niemal każdy wątek jest podszyty goryczą. Romans w barze to przecież sztucznie skojarzony bulwarowy romans hipochondryczki z zazdrośnikiem - i rozpada się na naszych oczach, bo czy może być inaczej...? Rozwiązanie zagadki tajemniczego mężczyzny, który niszczy swoje zdjęcia, regularnie robione w automatach także jest rozczarowaniem dla bohaterów. Odkłonienie tajemnicy jest bolesne – jak zawsze, gdy umiera jakiś mit. Dlatego happy end jest również pozorny: chłopak wszak twierdził, że w Amelii pociąga go tajemnica, a poznając ją wkrótce straci i ten mit. Gospodyni domu, porzucona przed laty przez męża, otrzymuje swój mit z powrotem- i do czego to prowadzi? Jest żałosna, gdy pali świece na ołtarzyku zdrajcy. Zdrada pozostaje zdradą, lecz ograniczonej, samotnej kobiecie osładza samotność.

10. Jedyny bodaj do końca pozytywny wątek to dobroczynny skutek, jaki miało na dawnego lokatora mieszkania Amelii pudełko pełne jego wspomnień z dzieciństwa (odnajduje córkę i wnuka). Bo czy ojciec Amelii, skuszony i zmuszony przez krasnala do podroży, będzie szczęśliwy, skoro całe życie starannie izolował się od świata...? Taksówkarzowi mówi po prostu: proszę mnie zawieźć na lotnisko międzynarodowe. To nie jest wiarygodny adres, ani cel podroży...

Amelia bawi się jak greccy bogowie... Odkrywszy, że może wpływać na życie innych, uszczęśliwia ich nie w sposób mądry, tak by czegoś ich nauczyć, lecz oddając im świat iluzji i marzeń. Ta paryska bajka podszyta jest goryczą. Może dlatego tak się podoba, że zapewnia nas, iż wystarczy znaleźć sobie własny mit, by dołujące życie wokół stało się znośniejsze i pełne kolorów... Czy tylko tego poszukują dzisiejsi widzowie? Brak mi w tym słodkim skądinąd filmie spójnego przesłania.

Agnieszka Stapkiewicz

agsta@bigfoot.com

07.01.2002

Cześć Tereska

Polecam film wszystkim miłośnikom "ambitnego" kina. Ja się do takich osób może niekoniecznie zaliczam, ale uważam, że film jest wart obejrzenia. Gorąco polecam.

e-mail: paladinus@poczta.onet.pl

03.12.2001

Requiem for a dream

O wrażeniach dość trudno mówić, mętlik w głowie miałam długo po seansie. Ścieżka dźwiękowa już sunie w kompakcie - a ja rozmyślam o filmie, życiu, marzeniach i ....

e-mail: vanilliacoffe@go2.pl

28.11.2001

Boże skrawki

Wrażenia: Film robiący duże wrażenie na widzach. Nie będę tu wymieniać poszczególnych wspaniale odegranych ról,oraz nazwisk ludzi obsadzonych w filmie gdzyż wszyscy ciekawi tego, powinni zobaczyć ten film, lub chociaż odwiedzić strony heliosnet. Po zakończeniu pokazu premierowego, na sali kinowej zapanowała symboliczna cisza...Dopiero po chwili z nieśmialych braw wyloniły sie prawdziwe owacje. Swietna i nietuzinkowa obsada. Doskonały koncept. Pod względem realizacji językowej i dialogowej, rownież coś nowego. Aktorzy przeszli specjalne szkolenia lingwistyczne, w efekcie których możemy oglądać " Boze skrawki " (film anglojęzyczny) , z imponująco polskim akcentem. Jak twierdzi reżyser i sami aktorzy, uzyskany efekt niełatwo było osiągnąć. W "Bożych skrawkach" widać uniwersalne wartości, mamy szansę na chwilę refleksji nad tym co ważne, co bolesne, co warte poświęcenia. Zadziwiający jest też perfekcyjny dobór odgrywanych postaci, z których każda na dobrą sprawę jest symbolem, sposób gry aktorskiej-uroczystej ale zarazem skromnej i naturalnej. Sam tytuł jest też symbolem-klamrą ogarniającą całość. Twórcy pozwalają dostrzec rozgrywający się dramat, dokonują uroczystej demonstracji... ale bez patosu. Po 94 minutach seansu nie wystąpiło uczucie znużenia, które nie jest dla mnie rzadkością, jeśli chodzi o współczesne kino. Zdarzyło się na pewno, to pomyślałam po filmie, mimo zapewnień Yurka Bugayewicza, że to tylko jego twórcza fantazja i próba warsztatu...
ZŁOTA

zlota@poczta.gazeta.pl
16.10.2001

THE MEXICAIN

Film mimo iż jest długi (trwa ponad 2 godziny) nie nuży, a wręcz przeciwnie... Bardzo oryginalnie skonstruowany scenariusz, nie pozwala na ukradkowe ziewania publiczności. Film posiada dwa plany: teraźniejszy i legendarny-przedstawiony w kolorach sepii... Robi wrażenie, szczerze polecam. Fabuła ma budowę szufladkową (tzn. jedna historyjka powoduje zwrot ku jakiemuś wydarzeniu lub skojarzeniu z przeszłości...). Na dłuższą metę mogłoby być to męczące, ale trafność ujęcia tematu powoduje, że nie jest. A wszystko rozbija się (w dosłownym tego słowa znaczeniu) o pistolet. I to nie byle jaki... A meksykańska muzyka dodaje odrobiny pieprzu (a może raczej chili).

S.P.

07.06.2001

Teatr Logos

Według mnie teatr Logos jest miejscem gdzie zapomina się o codziennym życiu, ale jednocześnie sztuki w nim prezentowane zmuszają widza do refleksji. Mała, kameralna scena sprawia, iż widz uczestniczy wraz z aktorami w prezentowanej inscenizacji i staje się jednym z jej bohaterów.

Wierna bywalczyni.
07.06.2001

Dziennik Bridget Jones

Film jest poprostu rewelacyjny.
Humor sytuacyjny oraz gafy jakie popełnia główna aktorka podczas swych publicznych wystąpień to jedynie przedsmak pikanterii tego dzieła.
Zapraszam wszystkich do kin naprawdę dobra zabawa.

e-mail: acidone@wp.pl
18.06.2001


Kultura| teatry | muzea | galerie | filharmonia | osrodki kultury | imprezy | Rozrywka| program TVP3 | koncerty | puby | kawiarnie | restauracje | kina | kawiarenki internetowe | rekreacja | pizzerie | hobby | Turystyka | hotele |schroniska | biura podróży | PKP | MPK | LOT | Historia | zabytki | Biznes | informacje | wydarzenia | instytucje | kalkulator walut | kurs walut | notowania giełdowe | katalog firm | Ważne | tel. usługowe | szpitale | apteki | przychodnie | specjaliści | Ogłoszenia | Chat |

| reklama | kontakt | o firmie |
Copyright © 2001 - 2003 21net Internet Multimedia.